USA - Raod Trip cz. III - w pigułce. Co, jak, gdzie i za ile.

Kiedy rok wcześniej, czyli w 2016 roku powiedziałam na głos, że chcę jechać do USA na 3 tygodnie i zwiedzić zachodnie wybrzeże, raczej nikt nie wierzył w wypowiedziane przeze mnie słowa. No dobra, może najpierw mówiłam o 3 miesiącach, ale niestety zostałam sprowadzona szybko na ziemie, więc zostały 3 tygodnie. I tak krok po kroku, stało się! 

W maju 2017 roku pojechałam w swoją najdłuższą, najdalszą i najbardziej samodzielnie zorganizowaną podróż






























Trasa, która w sumie miała ok. 6400 km (jeden kierowca! Chwała mu za to!), przebiegała mniej więcej jak na powyższej mapie. Rozpisywałam się już o Parkach Narodowych, Los Angeles a także o Universal Studios Hollywood, więc dzisiaj się skupię na ogólnym tripie, wskazówkach i kosztach, które poniosłam. 


Po pierwsze - samochód.

Auto wynajęliśmy z wyprzedzeniem ze strony Rentalcars. Ważne, aby zwrócić uwagę na:
- ubezpieczenie od szkody,

- ubezpieczenie od kradzieży,
- liczba kierowców oraz w jakim wieku,
- GPS.


Ubezpieczenie - najważniejsza rzecz, ale nie dokupowaliśmy żadnego dodatkowego. Wydaję mi się, że to naciągnięcie na dodatkowe koszty. Liczba kierowców jest ważna, niektóre wypożyczalnie zezwalają tylko na kierowców powyżej 25 roku życia (a nawet główny kierowca ma mieć powyżej 30!). Poza tym wpisanie dodatkowego kierowcy może wiązać się z dodatkową opłatą, więc fajnie jakby to było w cenie. No i GPS - niezbędny! Szukajcie jednak auta w cenie z GPSem, wychodzi zdecydowanie korzystniej niż jakby trzeba było dodatkowo zapłacić (zazwyczaj wtedy liczą cena/dzień). 

Początkowo mieliśmy w planach kupić GPS w znanej sieci Walmart i pod koniec podróży zwrócić, aby oczywiście zaoszczędzić. Jednak udało się bez takich typowo studenckich zagrań i całe szczęście, ponieważ w Walmarcie (pierwszym, którym byliśmy) nie było żadnych GPS! 

Przy zakupie wybraliśmy wypożyczalnię Thrifty i duży samochód. Niestety po przyjeździe do wypożyczalni okazało się, że samochód który został na parkingu jest zdecydowanie za mały i w życiu nie zmieścimy się z naszymi walizkami (poza tym nie było USB, więc brak naszej muzyki eliminował go całkowicie). Dowiedzieliśmy się, że możemy czekać na auto, które nas będzie bardziej satysfakcjonowało. No i tak Pan parkingowy przywiózł nam furę, w którą spokojnie się zmieściliśmy i zadowoleni wyjeżdżając z parkingu, zatrzymano nas i poinformowano, że musimy wysiąść, ponieważ akurat nasze auto musi być skierowane do serwisu, ale w zamian możemy wybrać sobie auto o klasę wyższą. No i tym samym dostaliśmy auto dwie klasy wyżej z GPSem i z bakiem paliwa gratis, a to wszystko w cenie auta które odrzuciliśmy na samym początku. Cierpliwość popłaca!

Odnośnie płatności na stacjach paliw - w większości kartą, ale na niektórych stacjach odrzucało płatność, więc warto w razie wu mieć gotówkę. Są stacje, gdzie w gratisie za tankowanie dostajesz... POPCORN! Zwracajcie uwagę też na prędkość jazdy, na autostradach są ograniczenia, których warto się trzymać (pomocne są tempomaty). Może nie ma tam misiaków z suszarką, ale potrafią sprawdzić Twoją prędkość z helikoptera nad Wami!


Cena auta wynosiła około 1800 zł na 2 tygodnie + paliwo (tanie!) + koszt przejazdu przez most w SF. Niestety nie mam nigdzie zapisane, ale paliwo też nas wyszło ok. 300 zł na osobę, a most ok. kilkadziesiąt złotych.





Po drugie - noclegi. 

Pierwszy nocleg po przylocie chcieliśmy na wylocie w kierunku Las Vegas, ale też żebyśmy nie musieli długo jechać z lotniska LAX. I tak padło na Motel Seahorse Inn w Manhattan Beach. Typowy motel jak z filmu, ale oczywiście z basenem! Od razu przy motelu amerykański bar z obitymi fotelami, amerykańskim śniadaniem i kawą z wielką dolewką! W takich miejscach człowiek uświadamia sobie, że życie z filmu jest na wyciągnięcie ręki.

Nocleg w Las Vegas, był to kolejny nocleg, który kupiliśmy przed wylotem do USA. Hotel 4* z basenem i śniadaniami w cenie tak śmiesznej, że szkoda gadać. Oczywiście w hotelu kasyno (jak w każdym w LV). Jeżeli chcecie zaoszczędzić wybierzcie się do Las Vegas w tygodniu (poniedziałek - czwartek), zdecydowanie tańsze noclegi. 
Pozostałe noclegi kupowaliśmy dzień wcześniej w hotelach, określając trasę i obliczając mniej więcej czas jej trwania. Wszystkie motele były przy trasach lub w większych miejscowościach. Wiele z nich w cenie oferowało śniadania (kawa, herbata, sok, płatki no i penkejki lub gofry). Wi - fi było w każdym wybranym przez nas motelu, co było dla nas kluczowe ze względu na szukanie kolejnych noclegów. Najchętniej odwiedzanym przez nas był Motel 6, ale najbardziej w pamięci zapadnie mi nocleg w San Francisco. Może właśnie przez ten nocleg nie za bardzo polubiłam to miasto? Szukaliśmy oczywiście najtańszych noclegów no i trafiliśmy do dzielnicy... Tenderloin. W trakcie dojazdu do SF okazało się, że nasza dzielnica jest dzielnicą z największym współczynnikiem przestępczości i liczbą bezdomnych. Jeżeli chcecie zobaczyć The Walking Dead na żywo, śpijcie w Tenderloin. Jeżeli zamierzacie polubić San Francisco, wybierzcie droższy nocleg w lepszej dzielnicy. 

Ceny noclegów oscylowały około 80-90 złotych za osobę (najczęściej ze śniadaniami, tam gdzie się nie udało, jest super zestaw w McDonald's!), za wyjątkiem San Francisco (ok. 140 zł za osobę) oraz Los Angeles - 120zł/ os. (Airbnb u Erica - w poście o Los Angeles). Standard moteli w USA jest zdecydowanie wyższy niż w Polsce.

Podczas noclegów w motelach nastawcie się na niezapowiedziane przygody. Największe zaskoczenie przyniosła mi miejscowość Merced. Miejsce, w którym był nasz motel, stacja paliw, McDonald's i Subway. Kto by pomyślał, że to tam dostaniemy pierwsze gadżety od miejscowych? Niezapomniana (z różnych względów) para Gloria i Carlito ugościli nas lepiej niż niejedni nasi rodacy. Carlito urodzony w Puerto Rico, a Gloria też korzenie latynoskie. Możecie ich ujrzeć na filmie z USA. Zabawę mieliśmy przednią, do czasu, ale ten czas znają najbliżsi z opowieści bezpośrednich. I niech tak zostanie... 

Po trzecie - wyżywienie. 

Zakupy robiliśmy w dużych sieciówkach (Walmart, Ralphs itp.). Śniadania w większości mieliśmy w motelach, a jeżeli nie to w McD, gdzie za kilka dolarów dostawało się jajecznicę, penkejki, mięso, bułkę, syrop klonowy i chlebek ziemniaczany (dawało radę). W trasie też szukaliśmy raczej sieciówek typu Burger King, Subway. Najlepszy stek? Idaho Falls! Czyż nazwa miejscowości nie brzmi superancko? Stan Idaho, miejscowość Idaho Falls - jeżeli poszukacie stacji paliw, znajdziecie knajpkę z najlepszymi stekami i ciachem w gratisie! Było mega! 


Cena alkoholi, napojów, jedzenia jest porównywalna. Może jedzenie jest ciut droższe niż w Polsce, ale nie jest aż tak odczuwalne jak dzielisz koszty na 4 osoby. 

W samym Los Angeles gotowaliśmy sami, więc zaoszczędziliśmy sporo na wyżywieniu. Jeżeli zaproponują Wam kartę w Ralphs weźcie koniecznie! Naprawdę są spore zniżki, a i jeszcze jedno! Jak ktoś zabierze się za Wasze zakupy, to nie róbcie mu krzywdy, to normalne, że pracownik sklepu Wam je pakuje do papierowych (a jakże inaczej) torebek. Przy zakupie alkoholu nie zapomnijcie dowodu osobistego, ponieważ nas za każdym razem sprawdzali. 

Po czwarte - czego żałuję?


Na zachodzie w USA na pewno spędziłam swoje najlepsze 3 tygodnie życia, ale oczywiście są rzeczy, których żałuję. Na pewno chciałabym kiedyś przejechać się słynną drogą nad Oceanem z pięknymi widokami pomiędzy San Francisco a Los Angeles. Drugim miejscem jest, którego niestety nie odwiedziłam, Joshua National Park. Może przy okazji wymarzonych Hawajów, zrobię krótki przystanek i nadrobię zaległości?

Po piąte - podsumowanie. 

Niestety nie mam dokładnego kosztorysu mojego pobytu w USA (mea culpa, drugi trip już skrupulatnie zapisuję), ale mogę Was zapewnić, że więcej niż 6 500 zł nie zapłaciłam (wchodzi w to wszystko wraz z zakupami w outlecie). Loty udało mi się znaleźć za 1850 zł z Berlina do Los Angeles i z powrotem. Lot był bezpośredni, więc to duży plus przy tak długich podróżach.